„ENLIGHTENMENT”
(Enlightement z ang. Oświecenie)
* * * * * * * * * * * * * * *
Ciemność.
Pustka.
Cisza.
Piekło lub niebo…
Naznaczeni.
Wyższe Przeznaczenie.
Ciemność…
Grupa czterdziestu czarnych sylwetek stała, chociaż do końca nie wiedziała czy na pewno, a może fruwała w czarnej, nieprzemierzonej okiem przestrzeni.Ciemność, ciemność. CIEMNOŚĆ. Gdziekolwiek nie ruszyły się ich oczy nic nie widzieli. Nie zdawali sobie nawet sprawy ilu ich jest. Zastanawiali się tylko gdzie oni są? Czyżby to było życie pozagrobowe? Życie wieczne jako czarny sen?
Słyszeli wcześniej jakieś głosy, ale nie mogli sobie nawet wyobrazić jak postacie je wypowiadające wyglądają. Było to coś czego nie mogli pojąć. Te głosy… te głosy nie pasowały do żadnej innej istoty ludzkiej. Były bezbarwne, bezpostaciowe, wypowiedziane bez żadnego tonu, akcentu, czegokolwiek. Więc teraz robili to co im zostało…
Czekali.
Czekali na Sąd Ostateczny.
– Witajcie moje dzieci. – usłyszeli cichy głos dochodzący z ciemności.
– Kto to powiedział? – odparła jedna z czarnych sylwetek.
– Są tu inni? – zapytał inny.
Szmer rozniósł się po całej grupie. Zaczęli rozmawiać zachowując się tak jakby wcześniej nie mogli. Nie dziwiło ich to tym bardziej… czuli się dziwnie. W ogóle, jak do ciężkiej cholery, człowiek czuje się po śmierci? Myśli jako duch? Widać oni też dopiero się o tym przekonywali.
– Spokojnie moje dzieci. Jesteście bezpieczni. – powiedział po raz kolejny cichy, ciepły głos dochodzący tym razem jakby z wyższych partii ciemności.
– Gdzie… my… kim ty… jesteś? – wyjąkał jeszcze inny głos.
Cisza trwała. Nie mogli w stanie określić jak długo. Stracili możliwość rachuby czasu. Zresztą… i tak to nie jest im potrzebne. W końcu, głos ponownie się odezwał.
– Między Piekłem a Niebem.
Tajemniczy głos zaczął chociaż niektórzy już podejrzewali gdzie mogą się znajdować i u kogo, ale te myśl była dla nich zbyt szokująca…
– Między życiem a śmiercią. Między Przeznaczeniem i Wyższym Przeznaczeniem.
Cisza jaka nastąpiła po tych słowach trwała długo. Naznaczeni musieli przetrawić usłyszane informacje chociaż normalnie umysł zrobił by to w kilka sekund.
– Pozwólcie, że wszystko wyjaśnię.
– Przydałoby się – odparł jeden z grupy.
* * * * * * * * *
– Pozwólcie, że zaczną od początku. To co wydarzyło się w waszym świecie, na waszej planecie było rzeczywiście końcem świata, biblijną Apokalipsą. Jedyną moją ingerencją, jednakże, były tylko te zjawiska naturalne o niesamowitej mocy. Wszystkie inne zostały zapoczątkowane były przez ludzi. Ja tylko wykorzystałem moment i sprawiłem Przypadkiem iż wszystko mówiąc waszym językiem „szlag jasny trafił”. Skorzystałem z okazji mówiąc potocznie. Wszystkie te zdarzenia zostały zapoczątkowane w różnym czasie. Dojrzewały, aby w odpowiednim momencie wypełznąć na świat.
Głos na chwilę ucichł.
– To odnośnie końca waszego świata. Teraz zapewne zastanawiacie się po co się tutaj znaleźliście, jaki jest wasz cel, kim są Naznaczeni, jakie jest Wyższe Przeznaczenie? Na wszystko znajdziecie odpowiedź. Po kolei. Jak mówiłem jesteście między Piekłem a Niebem, nie w czyśćcu, ale w nieokreślonej przestrzeni nicości, która od tej pory będzie waszym domem. Jesteście tutaj spośród wszelkich innych ludzie ponieważ zostaliście wybrani i Naznaczeni. Waszym celem na Ziemi również było zginąć, ale wasza dalsza droga będzie inna niż reszty zbłąkanych dusz. Naznaczeni, czyli wy, zostaliście, jak wspomniałem, wybrani spośród innych aby spróbować odkupić waszą cywilizację. To jest Wasze Wyższe Przeznaczenie. Jesteście ponad Śmiercią. Bezpośrednio pod moim osądem. Nie będziecie nieśmiertelni, ale nawet jeśli zginiecie wasza praca zacznie się ponownie.
Ucichło. Głos dał przetrawić wiadomości zebranym.
– Oczywiście, nie będziecie bezbronni. Przynajmniej, niektórzy z was. Ale o tym przekonacie się dopiero na miejscu. Jako że was świat zginął zastanawiacie się pewnie gdzie będzie teren waszych działań? Otóż wszystkie możliwe światy, te znane jak i nie, które zaległy sie w ludzkich głowach. Ożywię je i sprawię, że będą prawdziwe. Jednak nie będziecie wiedzieli gdzie traficie. Część z was pewnie straci pamięć lub jej część jako skutek uboczny podróży. Jeżeli chodzi o światy… cóż. Powiedzmy, że mam nieograniczone pole popisu.
W ciemności zaległa cisza. Ostatecznie, odezwał się głos dorosłego mężczyzny, który wykrystalizował się w tej nicości. Można było go rozróżnić od innych.
– Ale… czym… jak się dostaniemy? – zapytał niepewnie.
– Otóż to. – odpowiedział głos.
W jednej sekundzie nicość zmieniła się na wnętrze ogromnego holu bez żadnych okien, drzwi, tylko cztery gigantyczne, metalowe ściany oraz mosiężny dach. Wnętrze holu, przynajmniej w pewnej jego części, zajęła najróżniejsza aparatura i to co przykuło uwagę wszystkich dziesięć sporych rozmiarów kół ustawionych pionowo. Przypominały bramy z „Gwiezdnych Wrót.”
– Oto wasz środek transportu. Ale zanim z niego skorzystacie i ruszycie na pielgrzymkę odkupienia zadam wam jedno pytanie. Zawsze macie wolną wolę i tak samo jest teraz.
Po prawej stronie grupy w powietrzu otworzyły się eliptyczne wrota a w nich panowała nicość.
– Możecie zrezygnować. Wtedy udacie się na Sąd Ostateczny a tam zadecyduję czy traficie do Piekła czy Nieba. Macie wolny wybór. Decyzja należy do was. Nie musicie się spieszyć.
Zaraz po tym jak głos skończył przemawiać prawie natychmiast do wrót przystanęły dwie osoby. Kolejne trzy zastanawiały się parę minut, ale ostatecznie również zrezygnowały z pielgrzymki.
– Mam gdzieś ten cyrk – powiedział jeden z nich. Kolejna piątka odeszła. Łącznie z grupy odłączyło się dziesięć osób.
– To wszyscy? Jeśli tak… oczekujcie na aktywację wrót. A wy… zdecydowaliście o swoim losie. Czeka was Sąd Ostateczny. Proszę, wejdźcie do portalu. – ci którzy odłączyli posłusznie wykonali polecenie.
* * * * * * * * * * *
Kiedy już ci, którzy postanowili nie odkupywać win swojej cywilizacji zniknęli a wraz z nimi ten tajemniczy głos – który nie pojawił się w holu – reszta Naznaczonych, czyli 30 osób rozeszła się. Uważnie rozglądali się po pomieszczeniu przypominającym hangar. Nie odzywali się do siebie. Byli zbyt zajęci oglądaniem aparatury, chociaż niektórzy z nich usiedli na podłodze zakrywając twarz dłońmi. Doznali szoku, jak wszyscy, ale ich to najbardziej uderzyło. Po kilkunastu minutach wszyscy zebrali się w jednym miejscu nie mając nic do roboty.
– Jestem Jack, były komandos – odezwał się rosły mężczyzna, który był ubrany w jakiś wojskowy uniform co potwierdzało jego słowa. Przełamał impas ciszy.
– Nazywam się Mark – odrzekł z europejskim akcentem 19-letni chłopak.
– Vladimir Nowozny. – powiedział kolejny Naznaczony mający gębę i mowę idealnie pasującą do Rosjanina, poza nazwiskiem oczywiście.
– Matthew – odparł z kolei cicho dobrze zbudowany murzyn.
I tak po kolei każdy się przedstawił* nie mając pomysłu na temat do dalszej rozmowy. Zresztą, nikt się do niej nie palił. Większość jeszcze trawiła informacje i walczyła z przygnębieniem. Wciąż nie mogli uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę. Znaleźli się w horrorze. Mimo że ciągle żyją, przynajmniej w pewnym sensie, boją się o tą misję odkupienia. Kto wie co ich zastanie po drugiej stronie…
Ich rozmyślania przerwał oślepiający błysk. Wielki Szef wrócił. I miał już dla nich przydzielone zadania. Ich nowa ścieżka życia dopiero się zaczyna.
– A więc Strażnicy [ang. Guardians]. Do dzieła.
*- moje lenistwo… nie mam teraz zamiaru wymyślać 20-iluś nazwisk
„HELLSING”
‚Przybycie’
Mark powoli obudził się wychodząc z oślepiającego światła. Nie cieszył się długo bo poczuł przeszywający ból w boku i stróżkę krwi cieknącą mu z prawej nogi. Kolejne sekundy obserwacji stwierdziły, że jest dosyć szybko ciągnięty przez dwóch ludzi w wojskowych uniformach. Obejrzał się w lewo i ujrzał kolejnego rannego, również ciągniętego przez – chyba – komandosów.
Po niecałej minucie znów poczuł ogromny ból w nodze i chwycił ranę obiema rękoma czym zwrócił uwagę komandosów. Jak się zorientował sam miał na sobie strój komandosa więc mógł się domyślać, że w tym świecie – bo pamięć go na szczęście nie opuściła – na razie jest ich sojusznikiem. Tylko, żeby jeszcze, kurwa mać, wiedział gdzie do cholery jest i czemu jest ranny…
– Hej Mark, lepiej się czujesz? – zapytał się jeden z żołnierzy, którzy go ciągnęli.
– Chuj. Noga mnie napierdala – wypalił Mark.
– Spokojnie chłopie. Idziemy na dach budynku. Tam ciebie i Matthewa weźmie helikopter medyczny. Wycofujemy was z akcji. Zresztą my wszyscy będziemy stąd się zmywać… – powiedział dość przygnębionym tonem. Miał szybki oddech. Objawy stresu.
– Ej, co tam się dzieje z tyłu? – zapytał ktoś dalej.
– Ranni się obudzili. Chyba im się polepsza…
– Kurwa nic. Mówiłem że boli – syknął cicho Mark.
Spojrzał się na drugiego rannego. Bardzo możliwe, że to też Strażnik – pomyślał Mark. Obaj zaczynają w podobnym położeniu. Bał się tylko kto to jest i czy wszystko pamięta? Na razie musiał czekać. Noga straszliwie go piekła, nie miał pojęcia gdzie jest ani co się dzieje. Generalnie… on tu widział niezły burdel. Już miał się zapytać kogoś o te wszystkie rzeczy, ale grupa zatrzymała się.
Jakieś syki i szmery dobiegły do uszu Marka, a chwilę potem upadł na ziemię i ponownie zemdlał. Pewnie upuścili go i mocno uderzył się w głowę. Ważne było to co został kiedy się obudził.
Dwa razy odzyskał przytomność. Najpierw na krótko. Słyszał tylko nieustanne strzały z broni maszynowej, krzyki i wrzaski. Przez chwilę ujrzał nawet przelatujące ciało… usłyszał też wołanie innego Strażnika… jakby w myślach…
– Mark… Mark… jesteś cały?
Nie zdołał mu odpowiedzieć. Zemdlał ponownie. Gdy znów się obudził odzyskał w pewni świadomość i dźwignął się do pozycji siedzącej. Wokół niego leżały ciała. Mnóstwo. Wszyscy komandosi zostali wymordowani. Jucha pokrywała prawie każdy metr korytarza na którym obecnie byli. Spojrzał się w lewo i ujrzał Strażnika, który gapił się na niego. Zdjął hełm i okazało się, że to Matthew, ten murzyn.
– Matthew? Cholera, człowieku. Dobrze że żyjesz. – powiedział Mark.
– Vice versa. Kurwa, ale rzeźnia – skwitował masakrę na korytarzu Matt.
– Co robimy?
– Chyba stąd spierdalamy. Nie wiem co ich zabiło, ale nie mam zamiaru z tym czymś walczyć. Możesz chodzić? Mam obie nogi przestrzelone.
– Ja jedną.
– Czyli jesteśmy udupieni… – rzekł z zrezygnowaniem Matt.
Minęło kilka minut ciszy zanim obaj Strażnicy coś poczuli. Głód, ale nie taki jaki ma każdy, normalny człowiek. Nie głód do jedzenia. To był głód do krwi. A tej mieli wokół siebie mnóstwo.
– Też to czujesz? – powiedział bezbarwnym tonem Matt.
– Mhm. – przytaknął Mark i obaj spoglądali na krew z coraz większym apetytem.
– POCZEKAJ! – syknął Matt. – Zdejmij hełm. Przecież wampiry powinny mieć czerwone ślepia i kły… jeżeli je masz to znaczy…
Mark posłusznie zdjął hełm i Matta zamurowało. Rzeczywiście, jego kumpel po fachu, Strażnik, stał się w tym świecie wampirem. W ciemności, jaka panowała obecnie wokół nich, Matt widział dwa czerwone ślepia, a kły w gębie Marka zwiększyły się i złowrogo pobłyskiwały…
– I jak? – zapytał Mark.
– Jakby to ująć… jesteś wampirem… – odparł Matt.
Kilkuminutową ciszę skwitował w końcu sam zainteresowany…
– Kurwa.
Odparł zrezygnowany.
– Ej chłopie. Ja też jestem w tej samej sytuacji. – zdjął swój hełm i przejrzał się w jego patrzałach. Tak. Również był wampirem.
Obaj prócz głodu krwi, który zaraz zaspokoili z trupów komandosów, nie czuli niczego dziwnego w swoim ciele. Chociaż minutę potem jednak przekonali się, że jednak COŚ jest nie tak z nimi. Ich rany zagoiły się i bez żadnego bólu mogli gdzieś uciec.
– Zajebista sprawa. Regeneracja. Czyli jednak ten na górze tak łatwo nam nie odpuści ze śmiercią… – powiedział po krótkim namyśle Matt.
– Mnie jeszcze zastanawia kto ich załatwił, gdzie my jesteśmy i co do cholery ciężkiej mamy za zadanie… – zaczął Mark.
Dalszą cześć zdania zagłuszyły strzały dochodzące z drugiego korytarza zaraz obok nich.
– No to jak… robimy testy naszych nowych umiejętności? – powiedział z lekkim uśmieszkiem Matt.
– Jak diabli. O ile pamiętam wampiry mają zwiększoną siłę więc… – i Mark uderzył pięścią w ścianę a ta efektownie rozpadła się na kawałki i stworzyła otwór dzięki któremu Strażnicy dostali się do drugiego korytarza.
Sytuacja jaka ich zastała prezentowała się następująco. Jakieś niedobitki komandosów strzelały w głąb korytarza do czegoś, co Matt wyczuł jako wampir. I to dosyć potężny. Widać próbowali przebić się do schodów na dach skąd miał ich zabrać helikopter, ale wyglądało na to, że jednak zostaną tutaj na obiad. Wampirów oczywiście.
Komandosi mieli już naprawdę przejebane kiedy na ich plecach, zza rogu korytarza wyłoniła się kolejna postać, również wampir jak wyczuł Matt, ale ten mniejszej kategorii aczkolwiek dla człowieka tak samo zabójczy. Była to dosyć młoda kobieta ubrana w żółty strój z dosyć wyraźnym napisem „HELLSING” na przodzie. W rękach trzymała dosyć duży karabin nieznanego typu dla Strażników. Jednak w przeciągu kilku sekund przekonali się, że jest zabójczo skuteczny. Karabin jak i jego właścicielka.
W niecałą minutę grupę komandosów została efektownie i w dosyć krwawy sposób wymordowani przez dwie postaci. Właśnie tą dziewczynę, a także dosyć wysokiego faceta-wampira, który wyłonił się z cienia. A co robili Strażnicy?
Włączyli się do rzeźni masakrując szeregi ich niedawnych kolegów – z tego świata – i dość szybko wysysając z nich całą krew a co wcale nie hamowało ich głodu krwi. Czuli, że z każdym zabitym na ich koncie coraz bardziej pogrążają się w paszczy bezmyślnego, mordującego potwora. Na ich szczęście pochód śmierci zatrzymał brak ochotników na wybranie się na tamten świat…
Kiedy balanga się skończyła stając w jednym miejscu powoli rozejrzeli się dookoła z pewną pogardą. Z taką siłą to pewnie i roznieśli by tego wampira, ale… najpierw chcą się dowiedzieć pewnych rzeczy.
Usłyszeli ładowaną broń i Matt ujrzał tą wampirzycę, która wcześniej się wyłoniła.
– Policjantko. Nie strzelaj. Chcę się dowiedzieć kim są nasi goście. – powiedział cyniczny, groźny głos tego wampira, który ukazał im się w pełnej posturze. Robił wrażenie. Strażnicy nie przestraszyli się go. Sami stali się wampirami.
Oprócz niego w korytarzu pojawiły się kolejne dwie postacie. Pierwszą z nich była również kobieta, która wyglądała na dosyć młodą. Sądząc po zachowaniu wampira była jego mistrzem. Ubrana w oficjalny strój przypominała jakiegoś oficjela. Natomiast drugą z przybyłych osób był lokaj. Wszyscy spoglądali podejrzliwie na Strażników. Oni wykorzystali ten czas na dokładną analizę każdej z nich. Kolejna umiejętność jaką nabyli. Niczym komputery zanalizowali postacie i wiedzieli wszystko o nich. Ale czekali nadal.
– A więc – tym razem odezwała się kobieta ubrana na zielono – kim jesteście i co tu robicie? Bo sądząc po tym co zrobiliście tym ludziom, raczej komandosami nie jesteście.
– Chyba widać. Jesteśmy wampirami. – wypalił Mark.
– Taak. To da się zauważyć – odparła cynicznym tonem.
– Nie pamiętamy jak się tu znaleźliśmy… chyba żeby zapolować na tych skurwieli – odparł z wymuszonym śmiechem na końcu Matt.
– Tak. To bardzo dziwne, że nie wykryli was… – odezwał się wampir.
– Widać mamy swoje sposoby, Alucard. – powiedział wolno Matt. Dzięki analizie zdołał poznać jego imię jak i wszystkich pozostałych.
Alucard nie dał po sobie poznać pewnego zdziwienia, ale inni już tak. Sama perspektywa, że dwa, zupełnie obce wampiry mogą czytać w myślach była lekko nieprzyjemna.
Mijały kolejne nerwowe sekundy aż odezwała się Integra, przywódczyni Hellsing, która najwyraźniej poznała w Strażnikach kogoś bardzo ważnego.
– Z jakiego jesteście rodu? – zapytała.
Strażnicy byli trochę zaskoczeni tym pytaniem, ale Mark po chwili odpowiedział:
– Nie pamiętamy.
Alucard zaśmiał się głośno i przez parę chwil nie mógł złapać oddechu.
– Bardzo dobry żart. – powiedział.
– Kurwa, z czego się śmiejesz? – wypalił Mark i mimo woli zamienił swoje obie ręce w długie i zabójcze noże. Wampir błyskawicznie wyjął swoją broń i wycelował w Mark’a.
– O kurwa! – krzyknął Matt patrząc na „ręce” swojego kolegi. – Schowaj je! – syknął.
Alucard najwyraźniej postanowił nie czekać i strzelił w głowę Strażnika. Matt zamknął oczy spodziewając się, że głowa kolegi rozleci się na kawałki, ale nic takiego nie nastąpiło. Kula zatrzymała się bezpośrednio na skórze czoła Marka, która przybrała właściwości kamizelki kuloodpornej. Chwilę potem pocisk spadł na podłogę.
– Hmmm. Ciekawe – skwitował Mark chowając ostrza siłą woli.
– Już wiem – powiedział groźnym tonem Alucard. – Ród Pradawnych. Najstarszy, legendarny, prawie że mityczny. Legendy mówią, że był to pierwszy ród wampirów na Ziemi a ich historia sięga czasów antycznych. Byli Prawdziwymi Nieumarłymi ale nie takimi jak ja. Ich nawet nie można było zranić. Nie krwawili. Byli nietykalni. Ale ich historia się urwała. Wielu nie wierzyło, że ten ród naprawdę istnieje. A oto my mamy przed sobą żywy dowód na zaprzeczenie tej tezy. Tylko sprawdzimy jescze…
Wycelował Szakala w Matt i strzelił z tym samym efektem. Kula nawet nie zraniła Strażnika tylko zatrzymała się na jego skórze i upadła na podłogę.
– Czyli mamy dwóch Nietykalnych. – dokończył Alucard.
Spojrzeli po sobie.
– No, to ja takie moce to kurwa rozumiem! – prawie, że wykrzyknął Mark. Obrócił się za siebie. Seras Victoria, jak zanalizował, nadal stała w tym samym miejscu gapiąc się z niedowierzaniem na gości. Mark wydał z siebie bezwstydny gwizd podziwu i ciche „wow” na widok, jakby nie patrzeć, seksownej wampirzycy.
Matt tymczasem spojrzał na Alucarda i Integrę.
– Nie mamy wrogich zamiarów wobec was. Nawet chętnie byśmy do was dołączyli – powiedział spokojnym tonem.
– Dobrze. Sprawę omówimy w salonie na II piętrze. – powiedziała Integra. Grupa powoli ruszyła…
– A tak w ogóle to gdzie my jesteśmy bo zapomniałem? – zapytał Matt.
– Jesteście w siedzibie Royal Order of Protestant Knights. Inna nazwa to Hellsing. Jesteśmy w służbie JKM do walki z wampirami i innymi zagrożeniami czyhającymi na królową i Wielką Brytanię.
– Aha. – skwitował Mark.
GODZINĘ PÓŹNIEJ…
Cała grupa skończyła dosyć długą i barwną rozmowę na przeróżne tematy. Uwierzcie. Gadali prawie o wszystkim. O sytuacji w Angli i na świecie. O zasadach panujących w Hellsing. O tym jaką każdy
pełni rolę i kim oraz jak ważną personą jest Alucard. Co prawda, Strażnicy zdołali dzięki
‚Analizie’ już trochę się dowiedzieć o pochodzeniu i zdolnościach tego nieumarłego, ale… dokopali
się do czegoś co było zbyt przerażające. Mroziło krew w żyłach. Postanowili na razie tej krypty nie
otwierać. Natomiast, jeśli chodzi o innych, dowiedzieli się wszystkiego. Od początku do końca. I
Mark miał już nawet pewien plan, ale o tym za chwilę.
Pomieszczenie w jakim się znajdowali było dosyć przestronne i nawet ładne. Ściany zdobiły piękne,
oleiste portrety i inne pierdoły. Na środku znajdował się duży, podłużny stół z rzędami krzeseł.
Strażnicy nie zwracali uwagi na takie drobnostki. Można powiedzieć, że całkowicie zanurzyli się w
rozmowie…
Integra zaczęła.
– Hmmm. Myślę, że nie ma przeciwwskazań co do waszego dołączenia. – powiedziała oschle. Nadal, zresztą jak i wszyscy, okazywała niepewność co do tej dwójki. Strażnicy siedzieli cicho, tylko ogarniając wszystko wzrokiem. Seras, która do tej pory stała przy drzwiach niepewnie im się przyglądając, podeszła bliżej i usiadła.
~Przynajmniej jedna osoba, która nas się strasznie nie boi…~ – pomyśleli.
– Będę jeszcze musiała zgłosić waszą kandydaturę i predyspozycje Królowej, ale myślę że z tym
większego problemu nie będzie. – kontynuowała.
Strażnicy nie odezwali się. Najwidoczniej na coś jeszcze czekali.
Integra odkaszlnęła.
– Zachowujecie się tak jakbyście na coś czekali.
– Ujmę to w ten sposób. Wiemy o Krypcie, ale czekamy kiedy dostaniemy klucz – powiedział bezbarwnym tonem Mark prawie, że bezczelnie wpatrując się w Integrę.
– A no tak…
Odparła i sięgnęła ręką do jednej z szuflad. Po chwili wyjęła małe, metalowe pudełko i złoty
kluczyk. Jedynie co mogło przerażać w wyglądzie tych rzeczy to wzory jakie na nich umieszczono.
Sceny mordów, głwałtów, masakr, rzeźni… Uosobienie wszelkiego zła. Można było się domyślić czemu Integra im o tym nie powiedziała. W każdym razie… nie od razu. Jedna ilustracja przedstawiała Pana Ciemności a druga, Władcy Smoków. Obaj mieli być wampirami.
‚Początki’
Cisza jaka zaległa w pokoju na II piętrze agencji Hellsing zdawała się trwać prawie w nieskończoność… Wzory na małym pudełku skupiły uwagę wszystkich. Wszystkich poza Strażnikami, którzy z jakieś przyczyny, nieznanego dla nich powodu wiedzieli co tam znajdą… i że jest im to potrzebne. Coś na kształt prezentu od Wielkiego Szefa. I absolutnie nikt – oprócz nich – nie miał prawa do posiadania tej… mocy.
Impas ciszy przełamał Matt. Chciał jak najszybciej to załatwić.
– A więc. Prosimy o przekazanie nam ‚Puszki’ i klucza. – powiedział spokojnym tonem. Ważył swoje słowa. Chciał to załatwić pokojowo…
– ‚Puszki’? A nie nazwałeś tego wcześniej Kryptą? – odparła z drwiną Integra. Przebijało się jednak jeszcze zdenerwowanie w jej głosie.
– Owszem – na twarzy Matt’a pojawił się uśmieszek. – Puszka jest tylko kolejnym kluczem. Prawdziwa zawartość znajduje się gdzieś na świecie… i my ją znajdziemy. Po prostu, jest nam ona przeznaczona. Mamy zadanie do spełnienia.
Cisza.
Strażnicy również siedzieli cicho. Wiedzieli, że nie ważne jak sytuacja się rozwinie oni MUSZĄ zdobyć Puszkę i znaleźć się w Krypcie tak szybko jak się da. Jednak sądzili, że ich obawy są bezpodstawne – ktokolwiek przyniósł im Puszkę musiał dać też instrukcje co zrobić kiedy pojawią się ci którzy będą o niej wiedzieli i jej zażądają. Chociaż… ludzka głupota nigdy nie zna granic…
Integra odezwała się. Widać było, że ta decyzja ciężko przechodzi jej przez gardło.
– Dobrze. Bierzcie to co wasze i uciekajcie. – powiedziała szybko.
Na słowo ucieczka Strażnicy wstali i rozejrzeli się dookoła. Ich zmysły się wyostrzyły. Coś nie grało. Czemu mieliby uciekać? Pułapka? A może… nie. Integra jest zdenerwowana ponieważ coś ją dręczy… wyrzuty sumienia? Nie mogą teraz marnować czasu na takie bzdury. Są w końcu wampirami… ale czy ktoś wcześniej wiedziałby o ich przybyciu? Niemożliwe.
Nie potrzebowali słów, żeby się porozumieć.
Matt błyskawicznie skoczył po Puszkę, ruchem ręki zabrał ją od Integry a sekundę potem zanim ktokolwiek zdołał coś powiedzieć lub nawet strzelić… zniknął. Wyparował. Teleportował się w zupełnie inne miejsce. Miejsce, które gdzieś tkwiło w jego pamięci zanim tu trafił.
Mark również nie próżnował. Nie odkrył w sobie mocy do teleportacji ale tylko szybkim skokiem znalazł się przy drzwiach…
– Jeszcze się spotkamy – powiedział…
… i ruszył sprintem przez korytarze na dach. Gdzieś przebłysły mu sygnały policji i jakiś innych rzeczy więc pomyślał, że udanie się na drogę będzie średnio udanym pomysłem. Czyżby właśnie o policji mówiła Integra? Bała się o ich los…? Przecież oni spokojnie wycięli by każdego kto stanął by im na drodze… nie… to musiał być ktoś inny.
Skończył swoje przemyślenia gdyż właśnie wpadł na dach i rozpoczął długi marsz do miejsca które Matt przesłał jakby mu myślami… telepatia… albo coś w tym rodzaju. W każdym razie… droga taka nudna nie będzie jak to z początku sobie wyobrażał. Ledwie wykonał swój pierwszy skok… a za nim pojawiły się dwa czarne helikoptery… BlackHawki z żołnierzami na pokładzie…
– Robi się interesująco. – powiedział Mark z uśmieszkiem i ruszył po dachach przed siebie.
Zrobi mały rozpierdol a potem uda się tam gdzie miał…
‚Pojedynek (I)’
Londyn, Centrum Handlowe
Godzina 0:45, świat Hellsing
W zamglonym, zazwyczaj cichym Londynie słabo oświetlanym przez blask Księżyca rozegrał się pojedynek… Strażnik Mark biegł i skakał po dachach kierując się na północ. Najpierw miał zamiar pozbyć się ogona a potem uciec do małej miejscowości King’s Lynn która znajdowała się gdzieś niedaleko wybrzeża ale o tym pomyśli później. Teraz ciekał go pojedynek i miał zamiar zrobić największy rozpierdol na jaki go stać. Co rusz od przybycia odkrywał nowe moce więc tym razem również miał nadzieję na jakąś miłą niespodziankę…
Zaczęli strzelać. Właściwie to wypluwali w jego stronę setki pocisków na sekundę z karabinów G36 albo P90, ale dopiero teraz zdał sobie sprawę, że kule przecinają powietrze obok niego. Nawet jeśli go trafili, a parę razy się tak zdarzyło, nie odczuwał żadnego bólu. Biegł przed siebie, od czasu do czasu skacząc na parę metrów na następny budynek aż wpadł na pewien plan… zdawał już sobie sprawę, że na pokładzie BlackHawka poza zwykłymi śmiertelnymi żołnierzami z którymi poradzi sobie w parę sekund jest tam osoba o bardzo potężnej sile… W swojej głowie usłyszał nawet głos, może Matt’a, a może kogoś innego.
Paladyni…
Upadli Paladyni…
To właściwie powinno bardziej pasować. Nie wiedział dlaczego, ale sądził, że osoba z którą stoczy pojedynek właśnie będzie Rycerzem Śmierci, bo tak inaczej nazywano upadłych paladynów. Jednakże był strasznie tym faktem zdziwiony. Znajdował się w tym świecie zaledwie od kilku godzin i nie sądził, że będzie zmuszony walczyć na taką skalę i to bez żadnego przygotowania. Cóż, pomyślał, będzie musiał improwizować a właśnie do łba strzelił mu kolejny pomysł… Skoczył na dach Ealing Broadway Centre, jednego z większych centrów handlowych w Londynie. BlackHawki ciągle podążały za nim a pociski latały dookoła. Nie trzeba chyba wspominać, że kanonada trwająca od dobrych paru minut zciągneła uwagę ludzi chodzących tam na dole nie mówią już o policji albo specjalnych jednostkach antyterrorystycznych. Rozgrzewka z SAS zapewne dała by mu okazję do przygotowania się na dalszy ciąg….
Znalazł się na parkingu na najwyższym poziomie centrum. Nie było jeszcze zamknięte, ale większość klientów dawno odjechała. Pozostali powoli zamierzali opuścić sklep. Kiedy tylko usłyszeli odgłosy strzelaniny na górze ta potrzeba wzmogła się jeszcze bardziej… Strażnik wbiegł między pozostałe samochody. Zamierzał teraz załatwić obie maszyny. Z ich załogą o ile ktoś przeżyje miał zamiar się rozprawić w centrum albo jak zajdzie potrzeba na suchym gruncie. Nie miał pojęcia czemu tak bardzo pragnie zabijać. Głód krwi, co dopiero teraz przyszło mu do głowy, wzbierał w nim jak fala tsunami po uderzeniu meteorytu… Jednakże nie zaprzątał sobie tym głowy, czym prędzej korzystając z wampirzej siły wziął niebieskiego van’a i cisnął z całej siły w nadlatujący helikopter. Pilot w ostatniej chwili uniknął czołowego zderzenia, ale pojazd zdołał zahaczyć o wirnik. Tego co nastąpiło potem łatwo można było się spodziewać.
BlackHawk wpadł w niekontrolowany ‚wir’ albo ‚korkociąg’ – szczerze, Mark nie miał pojęcia jak się to nazywa. Dla niego ważny był efekt, powalający wizualnie. Śmigłowiec zarył o dach centrum co wykorzystało dwóch komandosów a sam wraz z resztą załogi spadł z głośnym hukiem na ziemię. Ubrani na czarno żołnierze natychmiast otworzyli ogień do Strażnika z szybkostrzelnych P90 jednakże nie mieli najmniejszych szans z wampirem. Błyskawicznie znalazł się przy pierwszym z nich i mocno popchnął go do tyłu. Pomijając fakt, że uderzenie połamało mu żebra to wyleciał przez barierkę i z głuchym trzaskiem spadł na dół. Drugiego przeciwnika załatwił serią z przejętego P90. Skoro jeden oddział miał z głowy czas zająć się drugim, ale w zupełnie innym stylu niż poprzednio. W nadlatującego drugiego BlackHawka puścił krótką serię zabijając snajpera, który właśnie się do niego przymierzał i wbiegł do środka centrum. Budynek składał się z trzech pięter i parteru. Na każdym z nim były liczne sklepy, kawiarnie, restauracje, słowem to co znajduje się w takich miejscach jak to. Co zdziwiło Marka to to, że nadal w środku znajdowali się ludzie – oczywiście patrzyli się na niego oczyma jakby zaraz miały wypaść z orbit, ale stali jak wryci w miejscu.
– CO WAS TAK KURWA ZAMUROWAŁO?! WYPIERDALAĆ! – ryknął i demonstracyjnie puścił długą serię w witrynę sklepu z odzieżą. Efekt był natychmiastowy – reszta cywili ruszyła się z miejsc zapieprzając ile sił w nogach do wyjść. Zobaczył też jak w jego stronę biegnie paru ochroniarzy. Nie zdołali nawet wyciągnąć broni…
– Ja pierdole. P90 to piękna rzecz. – powiedział sam do siebie i zebrał pistolety oraz amunicję od ochroniarzy.
Trzydzieści minut później na zewnątrz powoli zbierał się tłum gapiów. Okolica została otoczona przez policję. Wezwano też oddział SAS do eliminacji jak im się wydawało zagrożenia terrorystycznego. Reporterzy CNN jak i BBC dojechali na miejsce i szykowali się do relacji na żywo. Parę innych stacji również było na miejscu. Z urywanych i chaotycznych informacji wynikało, że napastnikiem jest jeden człowiek uzbrojony być może w P90 albo inną broń maszynową. Ciągle nie wiadomo było co stało się z załogą jednego z BlackHawków, który wylądował na dachu centrum. Przez kilka minut słychać było odgłosy strzelaniny i krzyków, ale potem wszystko ucichło…
– Dla stacji CNN mówi Tom Dukes. Od kilkunastu minut na miejscu trwa akcja policji. Sprawca, najprawdopodobniej sam zaszył się na jednym z pięter centrum. Obecnie, wszyscy z napięciem czekają na wkroczenie do akcji oddziałów SAS. Będziemy relacjonować na bieżąco.
– A więc jednak mnie nie zawiedli – powiedział cicho Mark.
Tak jak podejrzewał Paladyn będzie w jednym z oddziałów SAS. Kiedy wkroczyli do akcji, wbiegając przez główne wejście na parterze wyczuł bardzo potężne skupisko energii. Prawie, że był w stanie je zobaczyć. Dowódca… to będzie on. Najpierw jednak załatwi resztę. Szybko, brutalnie i bez litości. Wyczekał odpowiedni moment. Kiedy tylko się rozdzielili wykorzystał swoją moc… wcześniej jakby to powiedzieć, powielił się do sztuk czterech a potem – przy okazji zdając sobie sprawę, że ogranicza go tylko własna pomysłowość – stworzył z niczego dodatkowe karabiny maszynowe wraz z amunicją.
Jak na komendę wszystkie lufy zaczęły pluć ogniem.
Nigdy wcześniej ani potem SAS nie dostał tak zniszczony jak podczas tej akcji. Mimo swojego uzbrojenia, taktyki i od lat ćwiczonych zachowań podczas różnych sytuacji, nawet jak dostanie się pod krzyżowy ogień to dostali jak śmiał się Mark koncertowy wpierdol. W niecałe trzydzieści sekund wszyscy komandosi upadli martwi na ziemię podziurawieni bardziej niż sito. Jucha zabryzgała wszystko wokół… Mark wiedział jednak, że to nie koniec. To jak i ile wiele innych rzeczy, które atakowały jego głowę strumieniem informacji i dopiero kiedy je uporządkował miał z nich jakiś pożytek. Jednakże teraz skupił się na czymś zupełnie innym.
~To on~ pomyślał.
Wokół ciała jednego z dowódców nagle pojawiła się żółta aura, może pyłek, cholera wie. Sekundę potem ciało znikło a Mark zauważył, że za jednym z jego klonów pojawił się Paladyn – jednakże wyglądał zupełnie inaczej niż poprzednio. Teraz widział wielkiego byka na dwa metry wzrostu i minimum 150kg żywej wagi. Zamiast stroju gościa z SAS miał na sobie pancerz, może zbroją płytową, żywcem wyjętą z czasów średniowiecza a w łapie trzymał wielki topór. Chwilę potem jego klon uderzył z całej siły w przeciwległą ścianę obryzgując krwią wszystko wokół.
Matt wiedział, że to on. Wiedział też, ze wygra. Los był po jego stronie.
Jednakże będzie zdecydowanie lepiej jeśli przeniosą się w inne miejsce…
~Hmm, chyba niedaleko jest park… Przelecimy się~ pomyślał Mark. Humor miał znakomity.